poniedziałek, 7 grudnia 2015

Nie taki poniedziałek straszny...?

Krótka migawka z codziennego życia blondynki.

Wstaję dzisiaj, jak to w poniedziałek, niewyspana, negatywnie nastawiona do świata. Zerkam w lustro w pokoju, okazuje się, że wylęgł mi się na brodzie pryszcz, gdzie pryszcz, WIELKA pulsująca dioda krzycząca z satysfakcją „mwhehehe zniszczę Ci dzień”. Idąc do łazienki, nie zmieściłam się w drzwiach i uderzyłam małym palcem o framugę. Pulsujący ból od razu mnie obudził, zmieniając rozdrażnienie w cichą furię, z pomiędzy zębów (jeszcze nieumytych) na pewno leciały mi iskry od zgrzytania, mama szybko uskoczyła mi z drogi. Wchodzę do łazienki, zła jak wszystkie diabły i co zastaję? W umywalce wyleguje się mój słodki, puchaty Bazyl. No dobrze nie taki słodki z niego kocur, bardziej złośliwiec, a ta puchatość przez niektórych może zostać nazwana sadełkiem, ale od razu roztapia lód mego serca. 

Od tej chwili mój dzień jest zdecydowanie bardziej pozytywny, chociaż ten cholerny palec nadal pulsuje…

sobota, 5 grudnia 2015

Fitness, dieta i... majonez?

Do świąt już tylko 19 dni a do Sylwestra 26! Jak przygotowujecie się do tego okresu?

Ja swoje przygotowania rozpoczęłam kilka miesięcy temu, polegały one na zwiększeniu aktywności fizycznej i rozsądnym planowaniu posiłków (regularność!). Pisząc pracę licencjacką troszkę mi się utyło, nie było to jakoś widoczne dla innych, ale ja sama poczułam się nieco gorzej. Mniej energii, zmęczenie, apatia. Znacie to? Nieregularne, niepełnowartościowe posiłki, trochę stresów i kryzys w organizmie gotowy. Nie jestem z tych, którzy załamują ręce i mówią „trudno, tak być musi, kiedyś się schudnie”. O nie, nie, najgorzej to odpuścić w pracy nad samym sobą. Od kilku miesięcy jestem stałą bywalczynią zajęć fitness od brzuch + stretching po zumbę. Wspiera mnie tutaj W. – niejedną sportową (i nie tylko) przygodę razem przeżyłyśmy. Oprócz tego wraz z A. ćwiczymy u niego z obciążeniem. Tak! Nie boję się sztangi, wiem, że ona nie gryzie, a na pośladki działa cuda! Oczywiście wszystko z głową, ale warto.

Tutaj muszę przyznać, że jeśli aktywność fizyczna, to coś co uwielbiam i przychodzi mi bez trudu, to zdrowa, zbilansowana dieta jest dla mnie wyzwaniem. Lubię wszystkie te niedobre produkty typu mięso (w dużych ilościach), majonez (nawet łyżeczką), śmietana (z cukrem omnomnom), panierki (stripsy z kfc) no i cukier. Nie słodycze, CUKIER, biały cukier, w herbatce (i do śmietany mmmm). Zanim jednak zaślinię klawiaturę, przyznam, że myślałam, że będzie gorzej. Najłatwiej przyszedł mi detoks cukrowy, jedyne cukry, które zostały w mojej diecie to te pochodzące z owoców. Słodycze mnie nie kuszą, ale okazjonalnie zjadam jakieś pyszne ciacho. Mięso ograniczyłam do jednej-dwóch porcji indyka w tygodniu. Pokochałam ryby (makrela, łosoś, dorsz). A majonez wyrzuciłam, żeby nie kusił. Funkcje śmietany pełni jogurt naturalny a panierki wyeliminowałam.

Od razu podkreślam, nie odbiło mi na punkcie zdrowego odżywiania. Nie żywię się samym jarmużem czy surową marchewką. Schudłam, poprawiła się moja sylwetka. Ale to jeszcze nie koniec, to nie jest chwilowy wybryk, dieta cud, to styl życia. Jak tylko wyzdrowieję to frunę na treningi i pokonuję ciągle od nowa samą siebie! Jem wszystko, ale z głową (oprócz majonezu, chociaż na święta zrobię sobie domowy! a co!).


A dzisiaj czeka mnie rocznicowa uczta i gwarantuję Wam, że nie będę liczyć kalorii, tylko nacieszać kubki smakowe :D

Sobotni przegląd literacki

Paskudne przeziębienie rozłożyło mnie na łopatki i od czwartku wygrzewam się w łóżku. To czas na książki. Czytam codziennie, przynajmniej po kilka stron. Książki to moja pasja, hobby i wytchnienie. Chcę podzielić się z Wami dwoma tytułami, które ostatnio przeczytałam.

Pierwszy z nich to „Dziewczyna z pociągu”. Paula Hawkings opowiada w niej historie w formie pamiętnika. Autorkami są trzy kobiety: Rachel, Anna i Megan. Pierwsza z nich to alkoholiczka, przygnieciona życiem, porażkami, żyjąca przeszłością, rozwódka z obsesją na punkcie byłego męża i jego nowej żony Anny i ich córeczki. Nikomu nie przyznaje się, że straciła pracę, więc codziennie wychodzi z mieszkania swojej znajomej u której wynajmuje pokój, jedzie pociągiem do Londynu, włóczy się po mieście, nierzadko kończy się to wizytą w pubie, wraca powrotnym pociągiem i kończy upijanie w domu. Rachel jest podglądaczka, jadąc pociągiem podgląda jedną parę – nadaje im imiona, wyobraża sobie kim są, co myślą. Dlaczego wybrała właśnie ich? Wydają się idealnym małżeństwem, a na dodatek mieszkają w sąsiedztwie domu jej byłego męża i jego nowej rodziny, domu w którym mieszkał wcześniej z nią. Jess i Jason – obserwowana para – pomagają jej, tworząc ich idealny obraz zaczyna wierzyć, że można stworzyć zdrową, szczerą relację. Pewnego dnia, jadąc do „pracy” zauważa Jess całującą innego mężczyznę. Jej wizja małżeństwa idealnego wali się. Przed powrotem do domu, upija się i urywa jej się film. Następnego dnia z gazet dowiaduje się, że Jess (a właściwie Megan) zaginęła. Tu pojawia się problem, były mąż dzwoni z pretensjami, że wieczorem była pod jego domem, czyli w sąsiedztwie domu zaginionej. Musi odpowiedzieć sobie na pytanie: gdzie była, co robiła i czy mogła skrzywdzić obserwowaną kobietę? Potem jej relację ze zdarzeń przeplatane są przez fragmenty pamiętnika Megan i Anny. Każda z kobiet ma swoje sekrety, problemy i słabostki. Kto stoi za zniknięciem kobiety? Czy ona żyje? Jakie sekrety skrywają bohaterowie?

Powieść absolutnie zaskakująca. Skomplikowany obraz psychiki kobiet a przy tym doskonale skonstruowany thriller. Na minus, muszę przyznać, działa sposób napisania, jakoś mnie nie porwał sposób przekazu, nie spodziewałam się pamiętnika. Ponadto główna bohaterka – bezradna, irytująca okłamująca wszystkich wokół, budzi we mnie mieszane uczucia, z jednej strony jest ciekawa, jednak z drugiej męcząca. Nie chodzi mi o sam alkoholizm (Harry Hole z książek Nesbo też był alkoholikiem, ale jego postać miała w sobie „to coś” co mnie porwało i absolutnie powaliło na łopatki), ale o jej bezradność, marudność i życie będące pasmem porażek. Historia z potencjałem, świetnym zakończeniem, ale odrobinę niedopracowana. Dla mnie bez polotu. Bo takiej medialnej otoczce spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Ale cieszę się, że ją przeczytałam. Może gdybym nie podeszła do „Dziewczyny z pociągu” z tak wielkimi oczekiwaniami, zachwyciłaby mnie albo trafiła do ulubionych. Jednak polecam każdemu dla wyrobienia własnej opinii, ale bez wielkich oczekiwań.

Kolejny tytuł to „Nie tacy oni straszni” Frederici Bosco. Książka na którą dosyć długo polowałam. Fantastyczna, zabawna powieść o perypetiach Cristiny. Poznajemy ją na szpitalnym łóżku, zatrutą po zażyciu za dużej ilości proszków. Rzucił ją chłopak, jest podnóżkiem, a oficjalnie asystentką, gwiazdki telewizji, jej rodzice mimo ponad 30-letniego stażu nadal zachowują się jak gołąbeczki, przyjaciółka jest absolutnie zen, spełnia się jaki właścicielka szkoły jogi, a brat bliźniak jest geniuszem. Ciężko? A to dopiero początek. W szpitalu jest pacjentką doktora Marco, mężczyzny idealnego, inteligentnego, czułego i rozumiejącego. Człowiek bez wad? Ma jedną. Narzeczoną, Stefanię, również fantastyczną osobę, lekarkę i fankę jogi. Cristina skrycie marzy o Marcu, jednocześnie zaczyna się przyjaźnić z perfekcyjną parą. W między czasie traci pracę i ponownie ją odzyskuje, zostaje gwiazdką programu w którym jej szefowa poniża ją wyszukując jej najgorsze możliwe zadania. Do tego wszystkiego dochodzi podejrzenie, że jej brat jest gejem. Marco ze Stefanią organizują naszej bohaterce randkę w ciemno z ich przyjacielem, lekarzem. Facet okazuje się koszmarnym nudziarzem, ale też jedyną drogą by móc przebywać jak najwięcej w towarzystwie obiektu swojego pożądania. Co zrobi Cristina? Czy poukłada swoje życie? Historia cudowna, urocza i niesamowicie zabawna. Niekontrolowane wybuchy śmiechu zdarzyły mi się nie raz i nie dwa w czasie lektury. Polecam ją każdemu, kto chce się odstresować, zrelaksować i pośmiać, bo Cristina to nowa, szczuplejsza Bridget Jones!


Teraz zabieram się za „Pochłaniacz” Katarzyny Bondy. Przeczytałam całą serię jej autorstwa o Meyerze i potrzebuję więcej. Świetny styl pisania, porywające historie i wspaniali bohaterowie, do tego szczypta psychologii i nie mogę się oderwać!

piątek, 4 grudnia 2015

Wsparcie to podstawa

Mężczyźni potrafią być prawdziwym oparciem w czasie choroby. 
Dzisiaj między mną a A. wywiązał się następujący dialog:

A: Misia jak samopoczucie? Bierzesz leki? Wygrzewasz się?
M: Biorę, dzisiaj cały dzień gniłam w łóżku. A czuję się tak jak wyglądam.
A: O rany to współczuję. W takim razie naprawdę jest słabo.


Dziękuję A. Naprawdę od razu mi lepiej. 
Piątek według blondynki. Dobranoc.

W poszukiwaniu prezentów

Grudzień, nagle zaczyna się poruszenie w sklepach. Tłok w supermarkecie, w sklepach z AGD czy drogeriach. Ludzie zaczynają rozmawiać o prezentach świątecznych. Zwykle kończy się to tak, że planujemy tym razem kupić prezenty wcześniej żeby 23 w nerwach i tłoku nie wybierać spośród tego, co zostało na sklepowych półkach.

Sama zawsze sobie obiecuję, że skompletuję prezenty wcześniej, pod koniec listopada zwykle mam już gotową listę osób do obdarowania. Wymyślam podarki, zaczynam lekko podpytywać. Tak samo jest w tym roku. Stworzyłam listę, ambitnie planując, że do 10 grudnia będę miała skompletowane wszystkie prezenty. Cóż. Mamy 4. Nie mam ani jednego prezentu. Przyznam szczerze, że jeśli chodzi o bliskie mi kobiety – mamę czy przyjaciółki, wybór jest stosunkowo prosty, nasz gust jest naprawdę zbliżony. Kupuję to, co mi się podoba, co chciałabym sama dostać. Jestem zwolenniczką prezentów pełnych różnych rzeczy, nie jednej dużej, ale kilku mniejszych. Uwielbiam rozpakowywanie prezentu, zaglądanie do środka, wyjmowanie kolejnych rzeczy i podziwianie ich. Mam taką bazę startową dla moich przyjaciółek, spośród których wybieram 3-4: biżuteria (bransoletka, wisiorek, kolczyki), książka, kubek, kosmetyki, piżama/koszulka/chusta, torebka, ciepłe, puchate rękawiczki, ozdobna poduszka, świeczki. W ten sposób wiem za czym rozglądać się w sklepach.

Czasem mam inne pomysły związane z pasjami czy upodobaniami osoby obdarowywanej. Jedna z moich przyjaciółek uwielbia jeść sushi, mogłaby jeść je codziennie na śniadanie, obiad i kolację, często wracając z pracy wstępuje i bierze zestawik do domu. Idealny prezent dla niej? Nie, nie roczny catering sushi, ale np. naczynia do jedzeni sushi w domu czy książka jak przygotować sushi samodzielnie. Kolejna ostatnio wspomniała mi, że chciałaby zrobić kurs z florystyki i jestem na etapie poszukiwania dla niej książki-podręcznika dla początkujących. Wiecie jaki według mnie jest sekret udanego prezentu? Po pierwsze ma być z serca, a nie na odwal się. Po drugie musimy słuchać. Musimy słuchać naszych bliskich, znać ich pasje, pragnienia. Jeśli kogoś dobrze znamy – prezent nie jest takim wielkim problemem. Dotyczy to według mnie jedynie kobiet. Sama ostatnio dostałam prezent bez okazji i z zaskoczenia – 3 pary śmiesznych skarpetek, poduszkę emotikon, kalendarz i zestaw cudownych długopisów i jestem nim zachwycona! Przekonajcie się, jaki jest fantastyczny.


Teraz stajemy przed większym dylematem. Prezent dla naszego mężczyzny. Muszę przyznać, że często inspiruję się jedną z moich wspaniałych przyjaciółek. Ta dziewczyna ma głowę pełną pomysłów, jej facet jest prawdziwym szczęściarzem. Ale ona naprawdę go słucha i wie co on lubi. Pamiętam, że na początku tego roku (nie pamiętam z jakiej okazji niestety) podarowała mu słoik pełen słodyczy, które uwielbia. Przystroiła go i przymocowała do niego karteczki, na których wypisane było „na co” są dane słodycze – „na brak humoru”, „na niepogodę”, „jak za dużo gadam”, „jak zabiją Cię w CS-ie”. Tego typu tekściki. Jak dla mnie strzał w 10. Bez bicia przyznaję się, że podobnym słoikiem obdarowałam na walentynki mojego mężczyznę. Sprezentowana zawartość słoika zniknęła szybko, teraz stoi u niego w kuchni, napełniony krówkami. Potem ta moja chodząca inspiracja zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc. Przyjechała z wykrywaczem metali, zakupionym na allegro, zapakowanym oryginalnie, dwoma papierami do pakowania i całą siatką Mamby. Wiecie co ona wymyśliła? Zapakowałyśmy wykrywacz o którym marzył w ten papier, a pojedynczymi Mambami wykleiłyśmy napis – jego imię. Jest niesamowita, prawda? A to jeszcze nie wszystko! Ostatnio jej chłopak jeździ na weekendy do innego miasta, by się dokształcać. Na 1 taki weekend zrobiła mu paczkę przetrwania – pyszna herbata, kubek termiczny, power bank, puchaty koc i dużooo słodyczy. IDEAŁ! Moja prywatna inspiracja! Zdradzę Wam również, że ma już gotowy prezent na gwiazdkę dla niego, ale rąbka tajemnicy uchylę dopiero po Wigilii.

A teraz, korzystając z tego, że jestem uziemiona podłym przeziębieniem w łóżku, poszukam fajnych prezentów. Jak znajdę coś inspirującego i ciekawego to możecie być pewni, że dowiecie się o tym z kolejnych wpisów J


czwartek, 3 grudnia 2015

Hiszpańskie powitanie

Od 10 minut patrzę na pusty ekran i myślę od czego zacząć. Przedstawić się? Słabe. Zacząć opowiadać o swoich poglądach? Nikogo to nie porwie. Opisywać przemyślenia, zdarzenia i słabostki? Chyba idę w dobrym kierunku. Jak to mówią najtrudniej zacząć, jednak nikt nie mówił, że środek i koniec są łatwe.
Dzisiaj obudziłam się z silnym przekonaniem, że Hiszpanie mają lepiej. Nie wiem skąd ta refleksja, może kwestia deszczu zacinającego o okna i konieczności zapalania światła o 7 rano, żeby trafić z pokoju do łazienki. Wyobraźcie sobie – wstajecie, przeciągacie się, odsłaniacie rolety a tu słońce. Wyciągacie ciuchy i myślicie – lekki sweterek czy ta cudowna, cienka wiatróweczka? Dla niedowiarków – w Barcelonie jest dzisiaj 17 stopni. W żałobie po cudownej pogodzie, która nas omija ubrałam się dzisiaj na czarno. Nie żeby ktoś zauważył wielką różnicę, rozpiętość kolorów w mojej szafie nie jest zbyt szalona, głównie czerń, szarość i biel. Mam też coś błękitnego (czy jest ktoś, kto nie lubi tego koloru? Jest obłędny) i różowego, ale każda szanująca się posiadaczka blond włosów ma coś w tym kolorze – trzeba dbać o wizerunek rodem z Legalnej Blondynki. Są to zresztą jedyne kolory w których wyglądam eterycznie blado, a nie trupio czy upiornie, jak ktoś z zaawansowaną anemią. Jeśli zobaczycie mnie w czerwieni może to oznaczać dwie rzeczy – dostałam rozległego krwotoku, który zabrudził mi ciuchy albo to prezent od kogoś (głównie od mojej mamy „KOCHANIE OŻYW SIĘ TROCHĘ KOLORAMI”) i nie wypada mi tego wyrzucić do pojemników na odzież używaną.
Robię dygresję jak mój wykładowca od psychologii społecznej – zaczyna o heurystykach, kończy na historii drugiej wojny światowej albo na ocenie polityki prowadzonej przez Mariana Kowalskiego.
Także wracając do Hiszpanów – nie dość, że jest im ciepło to jeszcze mają siestę. Czy tylko ja widzę rażącą niesprawiedliwość? Uważam, że byłabym bardziej produktywna, gdybym mogła kimnąć się z godzinkę około 13.

Ale dobrze, koniec narzekania – swoją drogą to typowo polskie. Nie wiem czy wiecie, ale psychologia światowa nie zajmuje się tematyką narzekania, a w Polsce jest takich badań mnóstwo? Jedyne badania z USA na ten temat zostały przeprowadzone przez badacza polskiego pochodzenia. Widocznie marudzenie mamy we krwi. Swoją drogą o czym rozmawialibyśmy z przypadkowymi ludźmi? Czy można do kogoś na przystanku powiedzieć „Ależ piękne słońce!”? Raczej nie, ale „O Boże, jak zimno!” i zaczyna się dialog „dokładnie, a ogrzewanie drogie!”, „droga Pani, nie widziała Pani co to mrozy jak w 77 w styczniu spadł śnieg to drzwi nie można było otworzyć i mrozy po -25!”. Narzekania zbliża nas Polaków i tego się trzymajmy!

Teraz tak myślę, że jednak my w Polsce nie mamy tak źle. Mamy 4 pory roku, piękną złotą jesień, kapryśną wiosnę, nieobliczalną zimę i ostatnimi czasy tropikalne lato. Trochę popada nam deszcz, trochę śnieg, ale za to ile tematów do rozmów. Od jesiennego "rany, ale wieje!" (wersja ocenzurowana) do letniego "nieznośne te upały!". Jesteśmy na drętwej randce? Aura za oknem dostarcza nam tematów. Poznajemy przyszłych teściów? Dla bezpieczeństwa zachwalajmy dobroczynny wpływ słońca na trawę w ich ogródku. 
Także zamiast tęsknić (jak ja rano) za Hiszpanią czy innym nieco cieplejszym klimatem, doceńmy to co mamy :D