poniedziałek, 7 grudnia 2015

Nie taki poniedziałek straszny...?

Krótka migawka z codziennego życia blondynki.

Wstaję dzisiaj, jak to w poniedziałek, niewyspana, negatywnie nastawiona do świata. Zerkam w lustro w pokoju, okazuje się, że wylęgł mi się na brodzie pryszcz, gdzie pryszcz, WIELKA pulsująca dioda krzycząca z satysfakcją „mwhehehe zniszczę Ci dzień”. Idąc do łazienki, nie zmieściłam się w drzwiach i uderzyłam małym palcem o framugę. Pulsujący ból od razu mnie obudził, zmieniając rozdrażnienie w cichą furię, z pomiędzy zębów (jeszcze nieumytych) na pewno leciały mi iskry od zgrzytania, mama szybko uskoczyła mi z drogi. Wchodzę do łazienki, zła jak wszystkie diabły i co zastaję? W umywalce wyleguje się mój słodki, puchaty Bazyl. No dobrze nie taki słodki z niego kocur, bardziej złośliwiec, a ta puchatość przez niektórych może zostać nazwana sadełkiem, ale od razu roztapia lód mego serca. 

Od tej chwili mój dzień jest zdecydowanie bardziej pozytywny, chociaż ten cholerny palec nadal pulsuje…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz