poniedziałek, 30 maja 2016

Kraków, Rzeszów, magiczne miejsca

Znów miałam małą przerwę, ale związaną z wyjazdem służbowym :) Wieczorami udało mi się trochę pozwiedzać Kraków i Rzeszów. W Krakowie byłam już wielokrotnie, w Rzeszowie natomiast dopiero drugi raz. W mieście smoka wawelskiego odkryłam sklep o którym wiele już czytałam - sklep Kacpra Ryxa na Placu Mariackim w Kamienicy Hipolitów. Dla wszystkich wielbicieli miejsc z klimatem polecam wstąpić i dać się przenieść w czasie. Miałam niesamowitą przyjemność pogłaskania kota, który jest lokatorem sklepu (wcześniej wygrzewał się na ladzie w otwartym oknie i stanowił nie lada gratkę dla turystów oraz pasjonatów fotografii - kto zna choć trochę koty, wie jakimi wdzięcznymi są modelami). Obsługa na wysokim poziomie, opowiada, zachęca, informuje o planach autora dotyczących kolejnych książek. Jednym słowem - raj, oaza dla bibliofila.


Jeśli chodzi o Rzeszów - to moja pierwsza myśl "Przeciętna mieścina, bez duszy". Och jakże zdziwiłam się podczas drugiej wizyty. W maju prezentuje się o wiele lepiej niż w lutym i odkryłam kilka miejsc, które mnie zachwyciły. Zupełnie przypadkiem google maps wyprowadziło mnie trasą pieszą przez Aleję pod Kasztanami - kto wybiera się do Rzeszowa - tam musi przejść! Te budynki, ten klimat, jednym słowem cudownie. Idąc w stronę rynku mijamy fontanny multimedialne przy których spędziłam pół godzinki siedząc i delektując się tym widokiem. Sam w sobie rynek mnie nie powala, urocza studnia, dostojny Kościuszko, ale to co POD rynkiem to już inna bajka. Już poprzednim razem korciło mnie wejście pod podwyższenie na rynku, wrodzona ciekawość ciągnęła w tamtą stronę. Tym razem mając już wolne popołudnie postanowiłam skierować tam swoje kroki - na tabliczce napis "Podziemna trasa turystyczna" pod spodem cennik, bilet normalny 6,50 zł, ulgowy 4,50 zł. Lżejsza o niecałe pięć złotych mknę jak na skrzydłach w stronę bramek (prowadzona przez przemiłą panią z informacji turystycznej, która informuje mnie, że zwiedzanie z przewodnikiem dopiero się zaczyna i możemy dołączyć). W ten oto sposób spędzam godzinę w labiryncie podziemnych piwnic, słuchając jak urzeczona historii Rzeszowa i jej mieszkańców, sięgając wstecz aż do XIV wieku a wgłąb aż do 10 metrów pod rynkiem. Nie mogłabym nie zachwycić się sposobem prowadzenia zwiedzania przez przewodnika - mówił niesamowicie ciekawie, porywająco i pobudzał wyobraźnię. Aby nie być gołosłowną pochwalę się, że wiem, iż w Rzeszowie występuje głównie less i to on pokrywa wiele miejsc w piwnicach, ponadto cegły z których je wybudowano przed wiekami to palcówki (od zagłębień stworzonych palcami przez budowniczych), a klej tworzono z kości zwierząt (w których jest żelatyna) lub białek jajka, natomiast popiół był produktem handlowym (na rynku był sklep prowadzony przez Żyda) i kupowano go jako środek czyszczący. Lekcja historii dla lubiących takie atrakcje. W KUK NUK na rynku zjadłam najlepszą na świecie pierś z kaczki ze szparagami, a syta i zadowolona poszłam odwiedzić (już po raz drugi) pomnik Nalepy.

Na tyle byłoby mojego zwiedzania w maju. Mam jednak w perspektywie kolejne zwiedzanie, ponieważ w czerwcu wylatuję służbowo do Budapesztu i już wiem, że jeden dzień mogę poświęcić na zwiedzanie. W międzyczasie muszę napisać tylko kilka projektów na uczelnię, ale kto jak nie ja!

czwartek, 19 maja 2016

Mamma Mia - moje odczucia po spektaklu

Zupełnie wypadło mi z głowy, że miałam napisać coś o spektaklu Mamma Mia w Romie! Sam początek nie był powalający, siedziałam nieco niechętna i jakoś nie przekonywał mnie wielki ekran, który pomaga tworzyć scenografię (może jestem staroświecka...). Ale to co zaczęło się dziać chwilę później - rewelacja. Cudowne damskie głosy (męskie ciekawe, ale nie tak zapierające dech w piersiach), świetnie przetłumaczone piosenki. Kiedy ogłoszono antrakt byłam zszokowana, jak to? To już połowa? Półtorej godziny? Przecież dopiero co usiadłam! Czas mijał jak zaczarowany, kiedy przebywałam na greckiej wyspie pośród polskich wersji piosenek Abby. Po przerwie znów - magia, uwodzenie głosem, zachwyt. Osobiście najbardziej przekonała mnie postać Tanii (zabawna, urocza, z klasą, ach i te nogi). Film uwielbiam, ale to co działo się na deskach Romy - miłość! Nie wykluczam, że wybiorę się przeżyć to jeszcze raz. Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie byli. Teraz planuję wyjście na Ślub Doskonały w Teatrze Kwadrat, ze względu na fantastyczną obsadę. Mam nadzieję, że oczaruje mnie w podobnym stopniu jak Mamma Mia
Za 30 minut koniec pracy (Ciiii.... wcale nie piszę postów w godzinach pracy) i frunę do domu zrobić posiłki na jutro (wyczuwam pieczone ziemniaczki). Potem trening, A już jutro - piąteczek! Nie mam zajęć, więc mogę wrócić i poświęcić czas na relaks. A w niedzielę pakowanie walizek na 3 dniowy wyjazd służbowy - Kraków, Tarnów, Rzeszów nadciągam! Jeśli zobaczycie blond pirata drogowego w białej Dacii - to będę ja.

Cieszę się na ten wyjazd, ale... O BOŻE co ja spakuję??? CO JA BĘDĘ JADŁA??

środa, 18 maja 2016

Mała metamorfoza - czyli ogólnikowo o wprowadzonych zmianach

Ile razy słyszycie "Tobie łatwiej, bo nie byłaś nigdy gruba", "Ty masz czas na gotowanie", "W moim domu nie da się żyć zdrowo"? A może Wy wiele razy sięgacie do takich sformułowań? Nie zamierzam tutaj polemizować oczywiście z kobietami, które są matkami. Ja tego jeszcze nie przeszłam, więc nie będę mówić czy się da, czy się nie da. Ale jaką wymówkę mają osoby, które jeszcze nie zdecydowały się na potomstwo? Da się zawsze.

Oczywiście nie miałam nadwagi w swoim najbardziej puchatym momencie, ale było mnie więcej - przy 168 cm wzrostu ważyłam 65 kg. Przy mojej budowie ciała to było naprawdę sporo, miałam wystający brzuszek i grubsze uda. Poza tym bardzo szybko tyje mi twarz, nikogo nie muszę przekonywać, że to nie wygląda zbyt ładnie. Generalnie utyłam dość równomiernie, więc nikt tego jakoś specjalnie nie zauważył (oprócz mojej mamy, strażnika szczupłości tego świata). Tyłam sobie beztrosko, nie zważając specjalnie na to co jem i w jakiej formie. Ruch jakiś tam miałam, ale nic regularnego. W pewnym momencie zobaczyłam swoje zdjęcie (lustro nie jest tak brutalne jak fotografia) i to był szok. Ta okrągła twarz, te wielkie udziska to ja?! Poszłam się zważyć (unikałam tego jak ognia, mimo, że mama alarmowała). Na wadze zobaczyłam 65,5 kg. Pierwsza myśl "O Jezu jestem gruba", druga "Muszę szybko schudnąć", trzecia "To nic nie da, zjem carbonare ze śmietaną i nic więcej przez cały dzień".
Leżąc wieczorem w łóżku stwierdziłam, że muszę coś zrobić. Wiedziałam, że dietetyk w moim przypadku nic nie da, bo źle się czuję pod presją regularnych pomiarów i trzymania ściśle rozpisanej diety. Zaczęłam czytać co jeść, jak gotować, na co się przerzucić. Dodałam odrobinę więcej ruchu. Zmniejszyłam ilość zjadanych słodyczy. Jadłam dużo częściej - 4 lub 5 razy w ciągu dnia (wcześniej 2-3 duże posiłki to było maksimum) i mniejsze porcje. Włączyłam więcej warzyw i owoców. Dodałam mnóstwo kasz wszelkiego rodzaju. Wybrałam zdrowe oleje (oliwa z oliwek, lniany, kokosowy). Jeśli chleb to głównie mój kochany orkiszowy (chociaż najlepszy orkiszowy robi moja przyszła teściowa!), gdy bułka - grahamka. Pokochałam awokado, mango i melona (pyszne koktajle!). Odstawiłam mleko, bo od dziecka miałam lekką nietolerancję laktozy. Przekonałam się do wody kokosowej. Picie wody to taka podstawa, że nawet nie ma sensu o tym wspominać, ja piję bardzo dużo, 2l  to absolutne minimum.
Dało się? DAŁO. Też mi się nie chciało wracać z pracy po 17 i stawać przy garach, ale robiłam to. Kupiłam garnek parowy, bo szybciej niż wyciągać parowar. Piekarnik chodzi u mnie na pełnych obrotach, jeśli mam chęć na mięsko. Jeśli coś na szybciej - sprawdza się patelnia grillowa. Ugotowanie kaszy/dzikiego ryżu/komosy to kwestia kilkunastu minut, więcej czasu spędzałam wcześniej na facebooku. Jeśli mam ochotę na szybką zapiekankę to gotuję komosę, kroję cukinię i ser feta, wrzucam do naczynia żaroodpornego, dodaje trochę przecieru z pomidorów i zioła prowansalskie i perfekcyjny posiłek na kolejny dzień jest gotowy w 20 minut.

W ten sposób trwale zrzuciłam 6 kg w 3 miesiące, do końca grudnia zobaczyłam na wadze 59 kg. Od tego czasu nie stosowałam drugiej fali uderzeniowej, tylko normowałam wagę. W okresie postu odstawiłam całkowicie cukier i słodycze, żeby sobie udowodnić, że potrafię. Wytrwałam i po tych 46 dniach wyszłam silniejsza i z ogromną dawką motywacji. Od maja zaczęłam nowy etap, żeby poprawić sprawność fizyczną i w wakacje dobrze się prezentować i móc pozwolić sobie na małe oszustwo na mazurach (grill <3).  Wracam z pracy, przygotowuję jedzenie na następny dzień, potem przebieram się, rozkładam matę i około godziny wyładowuję całą złość, smutek czy frustrację ćwicząc. Wielokrotnie podczas tej godziny mam chęć przerwać, mówię sobie, że dzisiaj tylko pół treningu, mniej powtórzeń, bez ćwiczeń na brzuch/nogi/plecy. Ale nigdy tego nie robię, nie poddaję się, bo po co? Nie warto. Za każdym razem decyduję czy chcę wyglądać dobrze i spełniać swoje marzenia, czy poddać się i żyć z porażką i niedociągnięciami. Nikt nie jest idealny, ale zawsze można być lepszą wersją siebie!

Nie poddaję się i wiem, że każdy trudniejszy moment warto przetrwać. Dla zdrowia, dla lepszego ciała, dla ducha, dla życia.

wtorek, 17 maja 2016

Moja przygoda o zdrowie trwa, wczorajszy wieczór zakończyłam drugim treningiem Burn Body Workout, o którym pisałam już wcześniej. Zaczęłam lekturę "Zamień chemię na jedzenie" ale usnęłam już na wstępie. Nie żeby była taka nudna, to ja byłam wykończona po ćwiczeniach i całym dniu. Dzisiaj zamierzam poczytać na siedząco, co by nie usnąć zbyt szybko. Na szczęście szykuje mi się wolny weekend, więc będę mogła więcej czasu poświęcić na czytanie! Ale weekend dopiero za 4 dni, więc jeszcze trzeba trochę poczekać, popracować i potrenować :)

poniedziałek, 16 maja 2016

Kurier, książki, radość!

W piątek pisałam, że czekam na dostawę książek o żywieniu. Dzisiaj do mnie dotarły, szybko i sprawnie :) Już nie mogę się doczekać, aż zacznę je czytać. Wyjdę z pracy i od razu się w nich zatopię. Jakie tytuły zakupiłam?

1. Julita Bator "Zamień chemię na jedzenie" oraz "Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy"
2. Katarzyna Bosacka, Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska "Czy wiesz, co jesz? Poradnik konsumenta czyli na co zwracać uwagę, robiąc codzienne zakupy"
3. Naomi Moriyama, William Doyle "Japonki nie tyją i się nie starzeją"
4. Karolina Szaciłło, Maciej Szaciłło "Jedz i pracuj nad własnym zdrowiem"

Z tych książek zamierzam czerpać inspiracje do moich codziennych posiłków, chcę zobaczyć jak i co łączyć oraz jakie produkty kupować, a których unikać. Najbardziej ciekawa jestem książek Julity Bator, czytałam świetne recenzję i to "Zamień chemię na jedzenie" pójdzie na pierwszy ogień. Pozycja 2 to wybór pod wpływem chwili, zobaczyłam, że współautorką jest Kasia Bosacka - uwielbiam jej program, jej styl bycia i obserwuję walkę z kilogramami. Inspirująca kobieta! "Japonki nie tyją i się nie starzeją" to wynik mojej delikatnej fascynacji Japonią, ich zdrowiem i długowiecznością. Ostatnia pozycja, czyli "Jedz i pracuj nad własnym zdrowiem" to skarbnica przepisów na zdrowe, pożywne posiłki, w których nie ma miejsca na chemię (po szybkim przejrzeniu - ogromny plus za listę bazowych zakupów na początku!).

Zobaczymy, czy książki spełnią moje oczekiwania, ich recenzje pojawią się na pewno na blogu :)

Podsumowanie weekendowe, Burn Body Workout

To co dobre szybko się kończy, więc nastał poniedziałek. Pogoda nieco słabsza, ale moja motywacja nadal fruwa gdzieś w obłokach wśród słońca! W sobotę wstałam z mocnym postanowieniem porządnego wycisku. Wiedząc, że wieczorem skuszę się na kawałek tortu na imieninach cioci, nie odkładałam niczego na później i wypróbowałam płytkę Sylwii Szostak "Burn Body Workout". Powiem jedno MIAZGA. Sylwia ma mnóstwo zaraźliwej energii, nie jest w tym męcząca i potrafi zmotywować do kontynuowania. Trening trwa 50 minut, rozpoczyna się od rozgrzewki, a kończy rozciąganiem i ćwiczeniami relaksacyjnymi. To, co pomiędzy, to totalne przeczołganie po podłodze. W trakcie tych 50 minut pot lał się strumieniami, ale było warto! Duma z siebie mnie rozpiera (UDAŁO SIĘ, UDAŁO, zrobiłam do końcaaaaaa!), a zakwasy są zabójcze :) Wczoraj zrobiłam sobie dzień bez ćwiczeń, jedynie z dłuższym spacerkiem (narzeczony narzekał na żółwie tempo - zakwasy w pośladkach i udach mnie pokonywały). Dzisiaj cisnę z płytką dalej (trening najlepiej wykonywać 4-5 razy w tygodniu i taki mam plan). Trzymajcie kciuki, żebym jutro mogła wstać z łóżka! :D

piątek, 13 maja 2016

Chcieć znaczy móc, czyli wieczorne rozważania na temat powodów i sposobów

Post późną porą i notka motywacyjna w jednym. Wstając dzisiaj miałam w głowie tylko jedno - przetrwać do 16 w pracy, do 20 na uczelni, wrócić i paść spać. Jadąc do pracy wpadł mi w oczy nowy numer SHAPE z Sylwią Szostak, którą ogromnie podziwiam, na okładce. Kupiłam, poleciałam do pracy, nabawiłam się okropnego bólu żołądka, który trwał bite 5 godzin. Na uczelni udało mi się dzielnie wytrwać, co ułatwił mi ciekawy temat zajęć. Wracałam z myślą, że dzisiaj sobie odpuszczę ćwiczenia, przecież wczoraj o 6 poćwiczyłam, to już dzisiaj nie muszę. Znalazłam dziesiątki, beznadziejnych wymówek. Wiecie jak jest - "Ten, kto nie chce, znajdzie powód. Ten, kto chce, znajdzie sposób". Zmyłam makijaż, pokręciłam się po domu, próbowałam pobrzdękać trochę na nowej gitarze taty i wzięłam się za nowy numer Shape z uczuciem rezygnacji. Przekartkowałam, znalazłam kilka fajnych treningowych inspiracji. Stwierdziłam, że za łatwo bym się poddała. Nie można wiecznie zaczynać i nigdy nie kończyć. Jednym słowem nabrałam wiatru w skrzydła! Zrobiłam porządną rozgrzewkę, zrobiłam trening antycellulitowy, dodałam do niego trochę więcej przysiadów, zakończyłam rozciąganiem i oto jestem!

Nie piszę po to, żeby się pochwalić, ale dla świadomości, że pokonałam swoje słabości. Znalazłam sposób, a nie powód. BO CHCĘ! Do zmian nie wystarczy sama chęć, trzeba pracy, wyrzeczeń, łez i bólu. Mogłam położyć się obok kota, zawinąć w kołdrę i stwierdzić, że to był ciężki dzień. Jutro wróciłabym do oglądania zdjęć fit dziewczyn z uczuciem porażki i cichym podziwem, że mają to coś czego ja nie mam - wytrwałość i samozaparcie. Udowodniłam sobie, że JA TEŻ TO MAM. I wiecie co? Jestem z tego cholernie dumna. Od tygodnia, codziennie, walczę ze sobą. Od 8 miesięcy moja rzeczywistość to większa dbałość o posiłki, czytanie blogów, prasy, wyszukiwanie informacji o tym co jeść i jak. Pokochałam to i chcę więcej. Moja wiedza na ten temat dopiero raczkuje, są to głównie obserwacje na podstawie własnych eksperymentów. Teraz czas na teorie i systematyczność w aktywności fizycznej. Znajdę sposób, bo nie chcę szukać powodów. Powód dla działania jest jeden - zdrowie. To najwyższa stawka dla nas wszystkich i wiem, że o nią warto grać.

W podniosłym humorze, napełniona szczęściem po ćwiczeniach, wznoszę toast butelką wody za Wasze i swoje zdrowie oraz o konsekwencję w walce i wytrwałość. Dobrej nocy :)

Etykiety, zioła, książki o żywieniu

Ależ ten czas leci, kiedy pogoda ładniejsza i aura bardziej pozytywna! Po kwietniowym spadku formy powoli wracam do siebie. Regularnie ćwiczę, czytam jeszcze więcej o żywieniu i staram się samodzielnie edukować w coraz większym stopniu. Stosuję naturalne metody wzmacniania organizmu takie jak jęczmień, napary z różnorodnych ziół (skrzyp, pokrzywa, rumianek). Z coraz większą starannością analizuję etykiety pokarmów, które kupuję (z pomocą aplikacji Zdrowe Zakupy). Próbuję poradzić sobie z wypadaniem włosów i tragicznym stanem paznokci. Nie wiem co się z nimi dzieje, kruszą się i rozdwajają na potęgę, są tak miękkie, że nawet naklejki nie mogę z długopisu odkleić, bo się wyginają. Wszelkie suplementy, jak i produkty lecznicze (typu Revalid), nie pomogły mi zbyt wiele, więc teraz stawiam na naturalne sposoby i zobaczymy czy coś pomogą. W najbliższym czasie wybieram się również na badania krwi, chcę sprawdzić swój poziom witaminy D3. Podobno większość z nas ma ogromne niedobory, a nie zdaje sobie z tego sprawy.

Zamówiłam również 5 książek o tym jakie produkty wybierać, jak unikać chemii w żywieniu i na co warto zwracać uwagę. Na początku przyszłego tygodnia je dostanę - na pewno pojawią się recenzje i moje wnioski po lekturze :)

P.S. Ostatnio robiąc zakupy w osiedlowym sklepie stwierdziłam, że czytając etykiety mamy naprawdę niewielki wybór. Kolejnego dnia wybrałam się do Lidla i miłe zaskoczenie - aż chce się czytać skład wielu artykułów! :)

wtorek, 19 kwietnia 2016

Wtorkowe przemyślenia

Codziennie przebywamy z ludźmi, jedni wnoszą coś wartościowego do naszego życia, inni starają się nas ciągnąć w dół. Bywa również, że owca jest wilkiem, a my sądząc po pozorach błędnie obdarzymy kogoś zaufaniem. Ludzie są różni, nigdy nie wiemy co naszemu rozmówcy siedzi w głowie, czy chce nas wykorzystać, czy nam pomóc, a może nasze przeżycia są mu obojętne. Ciężko jest komuś ufać, jeszcze ciężej nie ufać nikomu.

W dobie serwisów społecznościowych bardzo łatwo "napluć" na człowieka, właściwie bez żadnych konsekwencji, mamy pełen szereg możliwości - złośliwe komentarze, prywatne rozmowy, usunięcie ze znajomych czy całkowita blokada. Najzabawniejsze w tej całej szopce jest to, że zwykle blokują ludzie, którzy sami nas zaprosili i robią to zupełnie bez powodu. Ponadto może okazać się, że codziennie widujecie tych ludzi, śmiejecie się z nimi, życzycie miłego dnia, żeby po jakimś czasie zorientować się, że was zablokowali. Zaczyna się lawina myśli, czy to nastąpiło dopiero dzisiaj, czy jakiś czas temu, czy powiedziałam coś niemiłego, czy byłam nieuprzejma, czy coś we mnie budzi u innych niechęć. Tak zaczyna się karuzela pytań bez odpowiedzi, podszyta upokorzeniem i wyrzutami sumienia. W tym momencie należy powiedzieć temu "stop". U mnie pierwsze 10 minut było zaskoczeniem i przełykaniem tej gorzkiej pigułki. Ale teraz budzi to we mnie rozbawienie. Dojrzałość to umiejętność powiedzenia drugiej osobie prosto w twarz jakiś zastrzeżeń, a nie bawienie się w usuwanie i blokowanie. Żałuję, że aktualnie ludzie tracą odwagę cywilną i honor. Może gdybym otrzymała informację co jest nie tak i co budzi taką niechęć mogłaby to być przydatna lekcja. Jednak przekazana w taki sposób wydaje się być małostkowym, egoistycznym zagraniem zrodzonym w zazdrości i zawiści. Poleciłabym maść na pewną część ciała, ale to nieeleganckie, więc życzę takim osobom klasy i więcej odwagi. A ja, no cóż, każdemu nie muszę odpowiadać.

Warto o tym pamiętać, lepiej powiedzieć coś w twarz niż robić fejsbukowy afront :D


piątek, 15 kwietnia 2016

Mam smaka na... awokado

Piątek nastroił mnie bardzo pozytywnie, czeka mnie wieczór w miłym towarzystwie, nareszcie wyszło słońce i wszystko powoli się zieleni. Już nie mogę się doczekać, aż pojawią się te wszystkie świeżutkie owoce i soczyste warzywa! W tym roku zamierzam porobić całe mnóstwo przetworów na zimę, niskosłodzone dżemy, chrupiące ogórki, syrop malinowy, domowe przeciery pomidorowe i wiele, wiele więcej :)

Postanowiłam założyć zeszyt na różne ciekawe przepisy zarówno na przetwory jak i propozycje posiłków, bo przeglądam mnóstwo blogów i ciekawych stron z przepisami, a jak przyjdzie co do czego, to zawsze uciekam się do zapiekanki z kaszy bulgur z przecierem pomidorowym, cukinią, serem feta i suszonymi pomidorami. Czas uporządkować te inspiracje tak, żeby nie umknęły.

Dzisiaj koniecznie chcę napić się jakiegoś dobrego koktajlu na bazie awokado, najlepiej z truskawkami, muszę gdzieś taki upolować. Oto cel na dzisiaj!

Dobrego początku weekendu Miśki! Mój zaczyna się za 2 godzinki :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Mamma mia poniedziałek!

Osobiście lubię poniedziałki. Pozwalają wejść w dobrym stylu w nowy tydzień, są obietnicą lepszego tygodnia, niespodziewanych zdarzeń i nowych doświadczeń. Od rana buzuje we mnie energia, aż ciężko mi usiedzieć za biurkiem. Wreszcie kupiłam bilety na Mamma Mia w Romie, ciągle nie mogłam się za to zabrać, a teraz nareszcie zmobilizowałam się, zorganizowałam grupę (złożoną z mamy, przyszłej teściowej i jej siostrzenicy). Oczywiście, żeby mieć jakieś sensowne miejsca (istotne przy mojej wadzie wzroku) trzeba uzbroić się w cierpliwość, ale w drugim tygodniu maja na pewno podzielę się swoimi odczuciami. W związku z tym podśpiewuję przeboje Abby od rana (na szczęście takie dziwactwa w firmie muzycznej są na porządku dziennym), chodzę sprężystym krokiem i czuję się trochę jak Meryl Streep (tylko młodsza), spoglądam za okno w poszukiwaniu słońca i... no cóż, nie można mieć wszystkiego! W łazience nawet pozwoliłam sobie na energiczne odtworzenie układu choreograficznego do Dancing Queen (dla wszystkich wielbicieli filmu: nie, na koniec nie wskoczyłam do wody...) i myślę, że spaliłam całe śniadanie :D

czwartek, 7 kwietnia 2016

Walczymy z osłabieniem!

Mój organizm odmówił współpracy - osłabiony po chorobie, rzucony na głęboką wodę trochę się opiera i nie pozwala mi wejść na tak wysokie obroty jakbym chciała. Nie ma jednak tego złego, pozwalam mu powoli się zregenerować, jem zdrowo, musiałam jednak zrezygnować z ćwiczeń. To kolejny dobry powód, żeby wrócić na stałe do picia czystka, co ostatnio zaniedbałam. Z ćwiczeniami ruszę od nowa w poniedziałek, do tego czasu tylko spacery lub rozciąganie w domowym zaciszu :) Wczoraj wróciłam z pracy, zjadłam 5 posiłek i o 19 już spałam (a na 20.30 miałam iść na fitness).

Mimo, że pojawiły się takie przeszkody nie poddaję się! Korzystając z wolnej chwili napisałam przemówienie do swojej niedzielnej prezentacji na konwersatorium z angielskiego i dokończyłam bibliografię swojej pracy magisterskiej. Nie mogąc skupić się na rozwoju ciała - rozwijam ducha ;)

Czasem mamy gorsze dni, czasem nie czujemy się na siłach - najgorsze, co wtedy możemy zrobić to mieć wyrzuty sumienia lub zmuszać się do działań, które tylko pogorszą naszą kondycję. Nie mówię tu o momentach lenistwa, ale o faktycznych problemach ze zdrowiem czy przemęczeniu. Jesteśmy tylko ludźmi! Pamiętajmy o tym, na skrajnym wyczerpaniu wszystkie ćwiczenia, diety czy restrykcje nie dadzą nam upragnionych rezultatów, a mogą unieruchomić nas na dłuższy czas. Dlatego dzisiejsze popołudnie będzie dla mnie czasem relaksu z kubkiem zielonej herbaty i dobrą książką w kokonie z koca :)

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Kwietniowe wyzwania - 1

Zgodnie ze złożoną sobie obietnicą rozpoczynam relacjonowanie swojej drogi do realizacji kwietniowych postanowień, nie lubię rzucać słów na wiatr, więc póki co:

- od dzisiejszego dnia czysta micha, za mną już trzy posiłki, pysznie najedzona, już nie mogę się doczekać kolejnych!

- wczoraj rano 7 km, w tym 5 km biegu i 2 marszu,

- wczoraj popołudniu korzystając z pogody dwugodzinny spacer po lesie,

- dzisiaj wieczorem zaplanowane: fitness (fitball) i bieżnia (pół godziny), ponadto idę dowiedzieć się o treningi personalne,

- słodycze po moim postnym detoksie w ogóle mnie nie kuszą, jestem dobrej myśli,

- odnośnie książki po angielsku: jestem w trakcie wybierania tytułu, ale myślę między W pogoni za Harrym Winstonem (czytałam przetłumaczoną na polski i ciągle do niej wracam i zawsze tak samo mnie zachwyca) a Harrym Potterem i Księciem Półkrwi,

- książki w j. polskim, które zamierzam przeczytać to:
 1. "Królowie przeklęci" tom II i III
 2. "Oblicze Pana" Mariusza Wollnego
 3. Trylogia Czarnego Maga

Pogoda nastraja pozytywnie, więc motywacja zdecydowanie większa!

Od razu mówię, że moim głównym celem nie jest fajne ciało w bikini, ale zdrowie i rozwój! :)

Nic mnie tak w Polsce nie zachwyca jak... wszystko

Kwiecień wita nas piękną pogodą pozwalającą nam poczuć mobilizację do działań. Niewiele rzeczy działa na mnie równie motywująco jak piękne słońce i bezchmurne niebo.

Sobota zachwyciła mnie swoją aurą, miałam przyjemność spędzić czas z przyjaciółką oglądając z balkonu słońce zachodzące nad Wisłą z widokiem na Zamek Królewski. Są miasta, które budzą zachwyt wielu - Paryż, Wiedeń, Barcelona, Istambuł. Miałam przyjemność widzieć wszystkie z wyżej wymienionych i mimo ogromnego zachwytu nad każdym (oprócz Paryża, która zraził mnie do siebie i rozczarował), żadne z tych miejsc nie budzi we mnie takich pozytywnych emocji jak Warszawa. Może to kwestia silnego związku z miejscem urodzenia i wychowania, jednak nasza stolica ma klimat i niepowtarzalny urok.

Od najmłodszych lat zachwycałam się Polską, mamy piękne, duże miasta (pierwszeństwo w moim sercu zawsze ma Warszawa, zaraz po niej plasuje się Wrocław, mój ogromny zryw serca, tam życie toczy się innym rytmem), niepowtarzalne krajobrazy, malownicze jeziora, zachwycające góry (we mnie budzą pewien niepokój) i moje kochane Morze Bałtyckie. W zeszłe wakacje, za sprawą mojego narzeczonego odkryłam Mazury i to była moja kolejna miłość od pierwszego wejrzenia. Tamtejsze widoki zaparły mi dech w piersiach, znalazłam kolejne miejsce do którego chce wracać i które jest moją oazą spokoju, miejscem relaksu. W lipcu zaplanowałam już wyjazd ponownie do tego samego domku co w 2015 i mam nadzieję, że pogoda pozwoli mi, w większym stopniu niż w zeszłym roku, cieszyć się jego urokami.

Na mojej liście miejsc, które chcę zobaczyć w Polsce są między innymi:
1. Toruń
2. Zamek Książ
3. Sandomierz
4. Zamość
5. Góry Stołowe

środa, 30 marca 2016

Powrót i postanowienia kwietniowe

Biję się w piersi i przyznaję do porażki. Po wielkich chęciach do prowadzenia bloga, ogromie przygotowań, przyszła rzeczywistość, mało czasu, jeden, drugi, pięćdziesiąty dzień bez posta. Potem stwierdziłam, że to bez sensu. I tak nikt nie czyta moich wypocin. Ale wiecie co? Tu nie chodzi o liczbę czytelników, chodzi o jakąś potrzebę, która ta pisanina spełnia. Zatęskniłam do tego, więc jestem. Bez fajerwerków, bez długiego postu. Wracam. Co działo się u mnie przez te 3, prawie 4 miesiące? O dziwo, wiele. Straciłam 7 kg. Stałam się narzeczoną, jedna z moich przyjaciółek również się zaręczyła (tutaj jeszcze raz z całego serca Ci gratuluję :) ). W lutym wyjechałam na tydzień w góry z rodziną przyszłego męża, poznałam smak wiśniówki na ciepło z konfiturą porzeczkową, którą absolutnie polecam. Przeczytałam wiele wspaniałych książek. Zaliczyłam sesję. Wybrałam temat pracy magisterskiej. Przez cały post nie jadłam słodyczy (brawo ja! całe 46 dni).

Jak jest teraz?
Toczę się po świętach, najedzona, ale bez wyrzutów sumienia :) Dopadło mnie choróbsko, więc do piątku mam przymusowe leżakowanie. Jakaś wszechobecna chandra przytłacza również i mnie, ale dzisiaj postanowiłam z nią zawalczyć. Jako, że zbliża się nowy miesiąc, czas na nowe wyzwania!

Plan na kwiecień:
1. Wykluczyć całkowicie z menu jedzenie poza domem, tj. w restauracjach, fast-foodach, kupne sałatki itd.
2. Cukier i słodycze maksymalnie raz w tygodniu.
3. Przeczytać jedną książkę po angielsku.
4. Zapisać się na treningi personalne.
5. Wykluczyć wpływ na moje życie ludzi, którzy życzą mi źle, liczą na moje niepowodzenia i kieruje nimi zawiść (i to polecam każdemu z Was, wampiry energetyczne są wśród nas ;))

Możecie się spodziewać relacjonowania drogi do osiągania moich celów!