środa, 18 maja 2016

Mała metamorfoza - czyli ogólnikowo o wprowadzonych zmianach

Ile razy słyszycie "Tobie łatwiej, bo nie byłaś nigdy gruba", "Ty masz czas na gotowanie", "W moim domu nie da się żyć zdrowo"? A może Wy wiele razy sięgacie do takich sformułowań? Nie zamierzam tutaj polemizować oczywiście z kobietami, które są matkami. Ja tego jeszcze nie przeszłam, więc nie będę mówić czy się da, czy się nie da. Ale jaką wymówkę mają osoby, które jeszcze nie zdecydowały się na potomstwo? Da się zawsze.

Oczywiście nie miałam nadwagi w swoim najbardziej puchatym momencie, ale było mnie więcej - przy 168 cm wzrostu ważyłam 65 kg. Przy mojej budowie ciała to było naprawdę sporo, miałam wystający brzuszek i grubsze uda. Poza tym bardzo szybko tyje mi twarz, nikogo nie muszę przekonywać, że to nie wygląda zbyt ładnie. Generalnie utyłam dość równomiernie, więc nikt tego jakoś specjalnie nie zauważył (oprócz mojej mamy, strażnika szczupłości tego świata). Tyłam sobie beztrosko, nie zważając specjalnie na to co jem i w jakiej formie. Ruch jakiś tam miałam, ale nic regularnego. W pewnym momencie zobaczyłam swoje zdjęcie (lustro nie jest tak brutalne jak fotografia) i to był szok. Ta okrągła twarz, te wielkie udziska to ja?! Poszłam się zważyć (unikałam tego jak ognia, mimo, że mama alarmowała). Na wadze zobaczyłam 65,5 kg. Pierwsza myśl "O Jezu jestem gruba", druga "Muszę szybko schudnąć", trzecia "To nic nie da, zjem carbonare ze śmietaną i nic więcej przez cały dzień".
Leżąc wieczorem w łóżku stwierdziłam, że muszę coś zrobić. Wiedziałam, że dietetyk w moim przypadku nic nie da, bo źle się czuję pod presją regularnych pomiarów i trzymania ściśle rozpisanej diety. Zaczęłam czytać co jeść, jak gotować, na co się przerzucić. Dodałam odrobinę więcej ruchu. Zmniejszyłam ilość zjadanych słodyczy. Jadłam dużo częściej - 4 lub 5 razy w ciągu dnia (wcześniej 2-3 duże posiłki to było maksimum) i mniejsze porcje. Włączyłam więcej warzyw i owoców. Dodałam mnóstwo kasz wszelkiego rodzaju. Wybrałam zdrowe oleje (oliwa z oliwek, lniany, kokosowy). Jeśli chleb to głównie mój kochany orkiszowy (chociaż najlepszy orkiszowy robi moja przyszła teściowa!), gdy bułka - grahamka. Pokochałam awokado, mango i melona (pyszne koktajle!). Odstawiłam mleko, bo od dziecka miałam lekką nietolerancję laktozy. Przekonałam się do wody kokosowej. Picie wody to taka podstawa, że nawet nie ma sensu o tym wspominać, ja piję bardzo dużo, 2l  to absolutne minimum.
Dało się? DAŁO. Też mi się nie chciało wracać z pracy po 17 i stawać przy garach, ale robiłam to. Kupiłam garnek parowy, bo szybciej niż wyciągać parowar. Piekarnik chodzi u mnie na pełnych obrotach, jeśli mam chęć na mięsko. Jeśli coś na szybciej - sprawdza się patelnia grillowa. Ugotowanie kaszy/dzikiego ryżu/komosy to kwestia kilkunastu minut, więcej czasu spędzałam wcześniej na facebooku. Jeśli mam ochotę na szybką zapiekankę to gotuję komosę, kroję cukinię i ser feta, wrzucam do naczynia żaroodpornego, dodaje trochę przecieru z pomidorów i zioła prowansalskie i perfekcyjny posiłek na kolejny dzień jest gotowy w 20 minut.

W ten sposób trwale zrzuciłam 6 kg w 3 miesiące, do końca grudnia zobaczyłam na wadze 59 kg. Od tego czasu nie stosowałam drugiej fali uderzeniowej, tylko normowałam wagę. W okresie postu odstawiłam całkowicie cukier i słodycze, żeby sobie udowodnić, że potrafię. Wytrwałam i po tych 46 dniach wyszłam silniejsza i z ogromną dawką motywacji. Od maja zaczęłam nowy etap, żeby poprawić sprawność fizyczną i w wakacje dobrze się prezentować i móc pozwolić sobie na małe oszustwo na mazurach (grill <3).  Wracam z pracy, przygotowuję jedzenie na następny dzień, potem przebieram się, rozkładam matę i około godziny wyładowuję całą złość, smutek czy frustrację ćwicząc. Wielokrotnie podczas tej godziny mam chęć przerwać, mówię sobie, że dzisiaj tylko pół treningu, mniej powtórzeń, bez ćwiczeń na brzuch/nogi/plecy. Ale nigdy tego nie robię, nie poddaję się, bo po co? Nie warto. Za każdym razem decyduję czy chcę wyglądać dobrze i spełniać swoje marzenia, czy poddać się i żyć z porażką i niedociągnięciami. Nikt nie jest idealny, ale zawsze można być lepszą wersją siebie!

Nie poddaję się i wiem, że każdy trudniejszy moment warto przetrwać. Dla zdrowia, dla lepszego ciała, dla ducha, dla życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz